Strona główna | |
Recenzje | |
Wrześniowe puzzleRomuald Pawlak, Magazyn Fantastycznie!
Być może twarde odmiany fantastyki rzeczywiście wracają do łask, jak się mówiło po triumfie takiej właśnie fantastyki w tegorocznym rozdaniu nagród im. Zajdla. Być może – choć ja bym nie przeceniał rangi zjawiska, skoro zarówno Dukaj, jak i Ziemiański to od dawna funkcjonujący na rynku autorzy, z dobrze ugruntowaną pozycją. Uwierzę, kiedy taką nagrodę zdobędzie ktoś nowy. Niemniej, "Wrzesień" Pacyńskiego należy do political fiction (z naciskiem na political – autora niezwykle bawi ustalanie kto z kim, po co i dlaczego, co czytelnikowi daje możność rysowania mapy sojuszy i podskórnych, przenikających się wpływów). To fantastyka dość bliskiego zasięgu, akcja powieści sięga 2010 roku, wojny, w wyniku której nasz kraj znów został podzielony na dwie strefy wpływów, amerykańską i rosyjską. Życie pod okupacją w strefie rosyjskiej stanowi tło "Września". Z początku bardzo mi się nie podobała ta książka. Pierwszych kilkadziesiąt stron to raczej długa, moim zdaniem zbyt długa i neurotyczna ekspozycja, z której na dobrą sprawę wyniosłem jedynie wiedzę, że kapitan Wagner, jeden z bohaterów, istnieje i nie bardzo chce się mieszać w partyzancką działalność. On akurat ma depresję po porażce wojennej, a trafia na ludzi, który chcą walczyć... Później jednak powieść nabiera zarówno tempa, jak i wartości. Wagner bardzo się zmienia, zresztą dzieje się tak za sprawą komanda Wiewiórek (czyli wolnych elfów), Froda i Stokrotki. Sam Wagner zaś zyskuje miano wiedźmina, Wilka. Znajome? Tak jest, Pacyński podjął w tej powieści swoją literacką grę bohaterami z innych bajek – i trzeba powiedzieć, że to jest gra udana, bo na przykład relacja pomiędzy Wagnerem a Stokrotką, choć nieco przypomina to co łączyło Geralta i Yennefer, ma swoją odrębną siłę, nie jest gorszą kopią tamtego związku. Podobnie jest z Mariszką i Frodem – są tam sceny, które naprawdę robią wrażenie. Widać, że Pacyński potrafi dopisać kilka zdań od siebie, czego najlepszym chyba dowodem jest parafraza Bułhakowskiej Jałty, do której trafia dyrektor Lichodiejew... Fabuły nie ma sensu opisywać, zresztą, jest ona jedynie szkieletem dla losów bohaterów. O wiele ciekawsze wydaje mi się to, iż są to bohaterowie z krwi i kości, ze swoimi – mocno pokręconymi, a jednak oddanymi wiarygodnie – motywacjami. To najlepsza strona tej powieści. Żeby jednak nie było tak słodko, powieść ma sporo mankamentów. Poza nie za dobrym początkiem, szwankuje narracja. Bardzo długo Pacyński popełnia grzech, który Oramus określił kiedyś mianem "czy kto wie, dokąd jadę?". To zniechęca. A później, jeśli ktoś nie lubi powieści psychologicznych ubranych w fantastyczny sztafaż, tym bardziej nie ma tu czego szukać. To raczej puzzle, powieść do samodzielnego złożenia, niż w pełni przemyślana i precyzyjnie napisana historia. A że czasami zbyt korzysta Pacyński z gotowych klisz, przerysowując rzeczywistość 2002 (Polska teokratyczna, telewizja religijna, Żydzi, czerwoni i kto tam jeszcze, wszystko w wersji mocno komiksowej), fragmentami książka zamienia się w niewysokich lotów publicystykę. Wreszcie, znalazłem tu też zabawne rypki – na przykład taką, że Wielkopolanie ze swoich kartofli robią chipsy i...piwo. Piwo z ziemniaków?! To zarazem przykład owych klisz, bo wiadomo: jak Wielkopolska, to ziemniaki, jak górale, to ciupagi. A jednak, pomimo tych wad, to dobra powieść. Może i spełnią się przewidywania tych, którzy mówią o odrodzeniu się innych niż fantasy odmian fantastyki. Wróżę "Wrześniowi" nominację do Zajdla (choć już nie samą statuetkę), bo choć znalazłem tu wiele wad, nie przekreślają one tej powieści, nadal ma wiele walorów, smakowitych kąsków tu sporo, trzeba tylko cierpliwości, aby je znaleźć. Na tle polskiej fantastyki to jedna z ciekawszych ostatnio propozycji. A już na pewno bardziej ambitnych, co szanuję. I pewnie znajdzie wielu zwolenników. Czyli – rzecz z ambicjami, napisana dobrym stylem, trochę pogmatwana i nieuporządkowana, ale warta lektury.
| |
Strona główna | |
design by a.mason |