Strona główna | |
Recenzje | |
Robin Hood wiecznie żywy?Marek Pustowaruk, Nowa Gildia
Tomasz Pacyński sięgnął do znanej legendy i napisał Sherwood. I cóż, cieszymy się? Ano, cieszymy się, albowiem powieść jest naprawdę dobra. Wbrew temu, co można by przypuszczać, Pacyński nie stara się na nowo zinterpretować losów znanego wszystkim banity. Zakapturzonego Robina mamy w powieści jak na lekarsto, ot, mignie on od czasu do czasu w retrospekcjach – i tyle. Nie o nim to bowiem opowieść. Na plan pierwszy wysuwa się dwóch bohaterów: Jazon, gracz w kości, dysponujący niezwykle przydatnym w swoim fachu darem (czy czyni on Jazona szulerem? można się spierać) oraz (a może przede wszystkim) Match, ten sam, który towarzyszył niegdyś Robinowi. Targany wewnętrznymi konfliktami Match to postać naznaczona niewątpliwie tragizmem. Jego losy niezwykle są powikłane, niewiele w nich jasnych chwil, poprzez skażoną miłość, okrucieństwa, nienawiść, cierpienia brnie on ku odkryciu prawdy o sobie. A im dalej postępuje na tej drodze, tym bardziej jego wizerunek się komplikuje. W końcu odnajdzie prawdę, której szuka, a zdobyta w ten sposób wiedza odmieni Matcha całkowicie. Pobrzmiewają w Sherwood echa słynnego serialu z Michaelem Praedem w roli głównej. Mamy rudowłosą Marion, mamy Nazira, mamy wreszcie przejmującą atmosferę tajemnicy i grozy. Nie ma Herna, element mistyczny stanowią tutaj druidzi. Pod powierzchnią zewnętrznych podobieństw kryją się jednak istotne różnice. Świat, jaki Pacyński przedstawia w powieści, daleki jest od jednoznaczności, którą znamy z serialu. Banici niekoniecznie są szlachetni i wierni sprawie, wieśniacy – nie zawsze lojalni. Związek Robina i Marion ukazuje nowe gorzkie oblicze. Match jako przywódca to nie Robin Hood, nie do końca czyste są jego motywacje, co z czasem znajduje odbicie w czynach. Z pewnością nie jest to typ, którego można darzyć sympatią. Co innego Jason, bystry, lojalny, o cwaniackiej duszy. Gisbourne najprawdopodobniej na zawsze już pozostanie idiotą, za to szeryf z Nottingham prezentuje się bardzo ciekawie, wymykając się jednoznacznym ocenom. Jest on przecież przeciwnikiem banitów, głównym protagonistą Matcha. To czyni zeń potencjalny czarny charakter powieści. Jakże nudne i krzywdzące byłoby jednak podobne ograniczenie tej postaci. Na szczęście nic takiego nie ma miejsca. Szeryf ukazany został jako człowiek trzeźwo oceniający sytuację, zdolny nie tylko do szacunku, nawet podziwu dla przeciwnika, ale także do pewnej wobec niego lojalności. Niejednoznaczność postaw i motywacji bohaterów – w fantasy wcale przecież nie tak częsta – stanowi niewątpliwie mocną stronę powieści. Wprawdzie w końcowych partiach kreacja postaci staje się nieco schematyczna, ich zachowania – przewidywalne, może nawet ocierają się o banał – to nieszczęsne "dławienie w gardle" – ale cóż, może to właśnie czyni ich bardziej ludzkimi. A może nie. Tak czy inaczej trudno podobną psychiczną aranżację bohaterów uznać za rażącą wadę. Nastrój tej prozy jest ponury, czemu można się dziwić, zważywszy, iż nie brakuje w niej akcentów humorystycznych. A jednak nie są one w stanie rozproszyć niepokoju, którym przesycona jest cała powieść. Niebezpieczeństwo jest wielkie i bliskie, a na dodatek nienazwane, a więc budzące tym większą grozę. Dużą rolę odgrywają tutaj zaimki, które czasami nagromadzone są w przesadzonej wręcz ilości. Pacyński natrętnie unika nazwania rzeczy po imieniu, nieustannie ucieka w peryfrazę, co do pewnego momentu intensyfikuje tajemnicę, później jednak zaczyna z lekka irytować. Być może zbyt długo nienazwane pozostaje nienazwanym, zbyt długo fragmenty układanki nie tworzą przejrzystego obrazu. Niedopowiedziane zagrożenie czai się pod powierzchnią wydarzeń, które powoli zaczynają układać się w znaczące ciągi – a jednak ciągle brakuje tego, co pozwoli dostrzec i zrozumieć całość struktury. Tę właśnie całość starają się zrekonstruować główni bohaterowie opowieści, jej określenie pozwoli im bowiem jednocześnie zrozumieć siebie samych. Z uwagą śledzimy ich wysiłki, wraz z nimi staramy się uchwycić poszczególne nici intrygi. Czy całość ta jest dziełem przeznaczenia? Czy też raczej owocem przewrotnej intrygi? Nic nie jest oczywiste. Do czasu. Do tak budowanej atmosfery powieści zupełnie nie pasują mi cytaty, których autor używa często i gęsto, właściwie nie wiadomo po co. Owszem, fragmenty rzekomego Żywota Bł. Piotra z Blyton, czy też dwa zakończenia legendy o Matchu (to zresztą takie pseudo-cytaty) stanowią ciekawe uzupełnienie właściwej fabuły, ale Sapkowski, Ks. Chmielowski czy też Clannad pasują tu jak pięść do nosa. A Black Sabbath to już zdecydowana przesada. Świat, jaki tworzy Pacyński, nie jest pozbawiony głębi i różnorodności. Autor nie stroni od dokładnych opisów, czym czyni przestrzeń fabularną bardziej konkretną, po prostu bogatszą. To również zaleta powieści, taka strategia pozwala łatwiej wejść w kreowany świat, powoduje, że jest on bardziej spójny, bardziej rzeczywisty, namacalny. W świecie tym ludzie mówią i myślą w sposób zdecydowanie współczesny. Sporo tu – typowego dla polskiej fantasy – okrucieństwa, przekleństw również nie brakuje – i to też jest typowe. Sherwood stanowi pierwszy tom trylogii, odnoszę jednak wrażenie, że powieść można czytać jako autonomiczne dzieło. Oczywiście, zakończenie jest otwarte, odbierane jednak w oderwaniu od spodziewanego dalszego ciągu stawia rzecz w nowym – pozytywnym – świetle. Pewne znaki zapytania pozostają nadal aktualne – dobry to finał dla opowieści, która żyje przecież tajemnicą. Warto tę książkę przeczytać, nawet jeżeli lektura ta nie będzie stanowić wstępu (bardzo rozbudowanego, trzeba przyznać) do odbioru całej trylogii.
| |
Strona główna | |
design by a.mason |