naglowek
 
 
Strona główna
  
 Publicystyka
 

Sztuka manipulacji

Obleczone w ciało wizje Janusza A. Zajdla zainspirowały niedawno Rafała Ziemkiewicza. Wszyscy paranoicy, więksi i mniejsi, łagodni i maniakalni mogli przeczytać na łamach SF o inwigilacji dokonywanej za pomocą niewielkiego, prostokątnego kawałka plastiku z paskiem magnetycznym lub chipem. Totalitaryzm o jakim nie śniło się nawet Orwellowi czy Zajdlowi – kompletna wiedza o obywatelu, zasobności portfela i słabostkach, możliwa do zdobycia w każdej chwili. Reszta to tylko kwestia pojemności serwerów i sprawności algorytmów wyszukujących.

To nie żarty. Podstawowym źródłem informacji prywatnych detektywów stają się dziś billingi sieci komórkowych. Już nie trzeba jak Marlowe siedzieć w samochodzie czy wystawać w zaułkach, ryzykując przeziębienie albo obicie pyska przez śledzony obiekt. Nie trzeba kompromitujących zdjęć. Teraz wystarczy, by zdradzana żona odnalazła wydruk rachunku i wszystko staje się jasne – kto, z kim i kiedy.

Technologia, która miała dawać nam coraz większą wolność, stopniową ją ogranicza. Trudno znaleźć dziś publiczne miejsce bez kamer, trudno mówić o ochronie wizerunku, skoro filmuje nas pracodawca, właściciel sklepu, stacji benzynowej, niezliczone firmy ochroniarskie, aż do tajnych agencji rządowych włącznie. Zaś nad tym wszystkim unosi się tajemniczy i demoniczny Echelon, podsłuchujący dosłownie wszystko.

Nie zastanawiamy się już, po co to wszystko. Inwigilacja wrosła w nasze obecne życie, stała się tłem, na które nie zwracamy uwagi. Może słusznie, dopóki jesteśmy w stanie realizować bez przeszkód swoje karty kredytowe, dopóki ktoś nie zmieni lub nie wymaże naszych danych. Łudzimy się, że to wszystko dla naszej wygody. Godzimy się na ingerencję w prywatność w zamian za iluzję bezpieczeństwa.

Iluzję, bo tak niedawno okazało się, iż można zabić kobietę pod okiem kamery. Znalazły się pieniądze na sprzęt, ale zabrakło na stały dyżur przy monitorach. Mimo to lubimy być pilnowani, chować się w ufortyfikowanych osiedlach, takich odwrotnościach obozów jenieckich, na które skazujemy się z własnej woli. Wmówiono nam, że karta płatnicza jest najbezpieczniejszym sposobem na przechowanie pieniędzy. Ochoczo w to wierzymy, dopóki jej ktoś nie ukradnie i nie zabawi się naszym kosztem. Złodziej nie musi nawet uciekać się do opisywanych przez Zajdla praktyk zwanych zdzierstwem. Nic z tych rzeczy, w naszej rzeczywistości jedynymi zdziercami są banki, pobierające bezwzględny haracz za każdą operację.

O tym wszystkim na co dzień już nie pamiętamy. Wygoda za prywatność, złudne oszczędności w zamian za świadomość, że w dowolnej chwili każdego można wygarnąć jak raki z saka. Pójść tropem wydatków, namierzyć i zlokalizować, w międzyczasie odkrywając jeszcze sekretne upodobania – ten frywolny komplecik to pan kupił dla żony, czy dla kochanki? A może dla siebie? No tak, po subskrybencie takich serwisów wszystkiego się można spodziewać...

Gdzieś głęboko tkwią jednak obawy – czy nie zabrnęliśmy za daleko, czy nie oddajemy zbyt wiele.

Lękami karmi się współczesna fantastyka, ta pesymistyczna, pokazująca opresyjność i inwigilację. Trudno nawet policzyć książki i filmy o wszechwiedzących systemach, o niewidzialnej smyczy, na której uwiązane są nieświadome jednostki. To już nie aluzje do komunizmu, szlachetne intencje Orwella czy Zajdla, obnażanie bezsensu totalitaryzmu. To nasz świat. Świat, w którym żyjemy.

Już wiemy, jak to funkcjonuje, jak można każdego z nas zniewolić, oszukać, pozbawić tożsamości. Jak można wyśledzić i zniszczyć. Wkalkulowaliśmy tę świadomość w cenę wygodnego, coraz wygodniejszego życia. Nie wiemy tylko jednego.

Kto za tym stoi?

Bezsprzecznie ktoś stać musi. Przecież nie może tak być, że to wszystko czyni się dla powszechnego dobra. Spiskowe teorie dziejów są stare jak ludzkość, wynikają z naszej psychiki. Są ceną za stadną organizację życia, czyli coś, dzięki czemu stanęliśmy na nogi i zaczęliśmy rozwalać głowy pobratymcom i zwierzynie, która odtąd stała się zwierzyną łowną.

Już wtedy musieli znaleźć się spryciarze, którzy zamiast własnoręcznie łapać mamuta za trąbę woleli podpuszczać innych. Tak powstała sztuka manipulacji, która do dziś ma się znakomicie i jest twórczo rozwijana. Nie wiemy co prawda ze stuprocentową pewnością jak przebiegał rozwój ludzkiej rasy, nawet rozszyfrowanie genomu niewiele na razie pomogło. Z cała pewnością można jednak stwierdzić od kogo pochodzą Żydzi, cykliści, masoni i eurobiurokraci. Niewątpliwie od tych sprytniejszych.

Wielki sukces "Archiwum X" pokazał, jak żywe są spiskowe teorie. Okazuje się że można przez kilka sezonów bez znudzenia publiczności pokazywać rządową konspirację, a raczej tylko skutki jej działania, oderwane pozornie od siebie i niezwiązane, ale zawsze przerażające. Ten serial więcej powiedział o współczesnym amerykańskim społeczeństwie niż wszelkie badania. Nic to, że masonów i cyklistów zastąpili kosmici. W tych poprzednich wierzy się już tylko w zapadłym, środkowoeuropejskim zaścianku, Ameryka przoduje w postępie.

Trudno obyć się bez wielkich manipulatorów w tle. Nie sposób pokazać wielkich przemian, monumentalnej fabuły bez tajemniczej grupy, ukrytej w cieniu wydarzeń, za kulisami. Bez tajemnic niedostępnych zwykłym ludziom. Bez gry, w którą wplątuje się bohater, mozolnie odkrywając prawdę o świecie, przenikając za kolejne zasłony, błądząc wśród piętrzących się pułapek i fałszywych tropów. W końcu znajduje prawdę, poznaje przyczynę nieszczęść własnych i ukochanych osób. Jaką? To oczywiste. Wszystko zaplanowali Oni. Kim Oni są? To przecież też proste – wszystkimi, którzy nie są Nami.

Czy możliwa jest Diuna bez Bene Gesserit i wielkiego, na stulecia rozłożonego planu, wiodącego wprost do panowania nad światem? A raczej tysiącem światów? Chyba nie, bo czy warto walczyć, o skrawek piasku, w dodatku z paskudnymi robalami? Zupełnie jak w realnym życiu, przecież nikt nie ruszyłby palcem w obronie Kuwejtu, gdyby nie konsorcja naftowe, wykorzystujące amerykańską demokrację jako przykrywkę do własnych celów.

W literaturze spisek jest bardzo pociągającą koncepcją fabularną. Z kilku powodów. Znakomicie zastępuje "deus ex machina", potrzebne zwroty akcji łatwo uzasadniać knowaniami Onych. Autor nie musi zbytnio wysilać inwencji, tajne sprzysiężenia są tajne z definicji, więc motywy ich działań mogą, a nawet powinny być mgliste i niezrozumiałe. Drugi powód jest jeszcze ważniejszy – w kosmitów nie wszyscy uwierzą, w zombie też nie. Autor musi się nieźle napracować, by kosmita był prawdopodobny, wystarczająco lepki, glutowaty i zielony. Ale Oni będą zawsze bardziej wiarygodni od Obcych. Dla jakże wielu z nas.

Nie wystarczają już manipulatorzy, potrzebny jest Plan, zazwyczaj przewrotny i perfidny. Choć i zbożne intencje czasem się zdarzają, ale dużo rzadziej, to już tak nie przemawia, nie porusza czytelnika ani widza.

Cała literacka zabawa polega na tym, by perfidny Plan spalił na panewce. W życiu Oni triumfują, robią z nami co chcą. Nic nie poradzimy na spiskowców z UE, którzy chcą wykupić za bezcen naszą ziemię. Możemy tylko bezsilnie się przyglądać jak budują supermarkety, zepchnąwszy buldożerem w kąt wóz Drzymały i placówkę Ślimaka. Rodzimi Oni też jacyś mało ciekawi, nie sięgają od razu po świat czy po imperium galaktyczne, zadowalają się zniewoleniem średniego europejskiego państwa. Może dlatego im się udaje, nie są zbyt zachłanni.

Powieściowy Wielki Plan bowiem nie powinien się powieść. Jest skomplikowany i wielopiętrowy, zawsze w perfekcyjne manipulacje wkrada się błąd. O tym, że spisek powinien być nadmiarowy wie każdy, nawet początkujący konspirator. Ci, którzy tego nie wiedzą są szybko eliminowani. Ale nie w fantastyce.

Plan obraca się przeciw swym twórcom, bohater, który miał być jego ukoronowaniem staje się destruktorem. Wystarczy odrobina piasku w tryby, by obnażyć knowania i doprowadzić do fiaska.

Setki lat działalności żeńskiego zakonu Bene Gesserit poszło w diabły tylko dlatego, że pewnej pani zachciało się urodzić syna zamiast córki. Tylko tyle wystarczyło by doprowadzić do malowniczej wojny, historii podboju Imperium rozciągniętej na kilka opasłych tomów. Nie tacy sprytni ci manipulatorzy, spostrzega z ukontentowaniem czytelnik, zastanawiając się czy i on sam nie mógłby odegrać roli Paula Atrydy wobec rodzimych cyklistów.

Genetyczna intryga czarodziejów z sagi o wiedźminie spełza na niczym ze znacznie bardziej prawdopodobnych powodów. Po prostu pewna pani puszcza się nie z tym, co trzeba. To wystarcza, by narodziło się dziecko-niespodzianka, płomień, od którego spłonie świat, jako rzecze pewna elfka. Ale Oni nie rezygnują, przez całe pięć tomów nieszczęsny wiedźmin zbiera razy od wiadomych sił.

Literatura zwierciadłem życia – straszliwy to komunał, ale upał za oknem nie sprzyja oryginalności. Czasem jest nieco krzywym lustrem, które potrafi wyolbrzymiać detale, uwypuklać to, co zazwyczaj jest niezbyt wyraźne.

Gdy przejrzymy się w nim dostrzeżemy bez trudu Onych wychylających się zza naszych pleców. Schowanych w mrocznych kątach, snujących pajęcze sieci intryg, kłamstw, pociągających za sznurki uwiązane do naszych ramion.

Potem odwracamy wzrok, wracamy do naszego świata, zadowoleni, że to była tylko fikcja. Nikt rozsądny nie może przecież przypuszczać, iż światem rządzą spiski. Wiara w nie jest objawem paranoi. Nawet nie wypada o tym mówić, zwłaszcza w towarzystwie.

Ale nawet paranoicy mają wrogów. A wrogowie mają Plan.

 

Strona główna
design by a.mason